Quantcast
Channel: Radiowa Akademia Triathlonu » Maciej Garncarek
Viewing all articles
Browse latest Browse all 14

BPS i juz żartów nie ma ;-)

$
0
0
Silna ekipa i chwila oddechu

Silna ekipa i chwila oddechu

Dni uciekają jak szalone, a zegar odmierzający czas do startu w Klagenfurtcie, zdaje się być bezlitosny. I nawet żaden Maj, na najbliższy maj, nie zapowiedział końca świata, co przyniosłoby wyzwolenie.

A z drugiej strony to dobrze, bo po jaka cholerę tyle czasu się umęczamy, jakby wszystko miało tak z zniknąć.
To co robimy ostatnio nazywa się już BPS ( bezpośrednie przygotowanie startowe).

I tak na basenie albo pływamy częściowo bez tlenu nurkując i wciąż zmniejszając ilość cykli pływackich, albo licząc że będzie jakoś lżej, uderza w nas prostota treningu 10 x 400 m/8min. I o dziwo nie kończymy tego treningu wyczołgując się z basenu, ale w dobrych nastrojach. Propozycja poprawy techniki pływania poprzez użycie pull-boya wywołała wczoraj gwałtowną rekację Krisa:” Piździec nic z tego nie będzie, robię mielone”

W wolnym tłumaczeniu znaczy to, że w technice już się nie poprawi, ale gotów jest jeszcze mocniej pracować fizycznie :)
Mnie też to ustrojstwo wkurza, zaburza równowagę w wodzie i spowalnia, ale wymusza utrzymanie nóg razem.

Powinno poprawić pływalność nóg, ale ja miałem paradoksalne wrażenie ,że nogi mi toną.

Treneiro czasem nie żałuje nam gorzkich słów i okresowo wyrzuca któregoś z nas z grupy. O nie, oczywiście że nie bez powodu. Świętego w RAT-cie nie znajdziesz. Grzeszymy oj grzeszymy, myślą, mową a co najgorsze również uczynkiem.
Ale za grzechy większość szczerze żałuje.

Zauważyłem że Trenerowi humor się poprawia jak się zmęczy fizycznie i zdało mi się ze jest to kolejny Gość uzależniony od endorfin.

W poprzednią niedzielę tak zdarł sobie gardło podczas treningu kolarskiego, że nie mówił do środy, ale nie dziwota skoro prowadził delikatnie mówiąc stado kolarskich baranów, którzy mało, że mieli klapy na oczach to udawali, że nie słyszą. A może świst powietrza wszystko zagłuszał?
Tymczasem po prostu do nas nie docierało. Swoja drogą komendy były podawane w grupie od tylu gdzie jechał trener, do przodu. Wyobraźcie sobie jak decyzja i jej realizacja miała się do skręcenia w prawo albo w lewo

.
W tą niedzielę ruszyliśmy na objazd trasy najbliższego sobotniego startu bez Trenera. Natychmiast kilku postanowiło przejąć władzę i wydawać w trakcie jazdy polecenia. Chaos groził wypadkiem, musieliśmy się po chwili zatrzymać. Po pierwsze mówię wybieramy kto tu dziś rządzi a reszta ma się słuchać. Oczywiście wyłączając Mariusza, który i tak z założenia słuchać nikogo nie będzie.

Stanęło na Michale bo kolarz z niego doświadczony i głos ma donośny.

W tej sytuacji Wojciech Samozwaniec sam złożył władzę, a moja metryka, że jako najstarszy powinien rządzić, absolutnie mnie nie przekonała.
Ruszyliśmy więc chyżo w stronę Trzebnicy mocując się z podjazdami, ale i wiatr nam sprzyjał.
Jazda wachlarzem, parami , dwoma wachlarzami, zmiany z odejściem do środka i na boki.

Współpraca się poprawiła i kolarskie balety stały się faktem.
Humory się znacznie poprawiły, wrócił soczysty żargon, każda dziura w asfalcie otrzymywała kwiecistą nazwę będącą odnośnikiem do najstarszego zawodu świata.
A do tego Maciek -łokcie , Krystian pośladki, Wojtek nie popuszczaj, Ola nie przyspieszaj, Kinga bliżej, Mariusz na miejsce….Wielki Duch Trenera wrócił i był z nami obecny.

 

 

 

 

I już byliśmy Trzebnicy. Dalej trasa sobotniego wyścigu. Wspomnienia z zeszłego roku wróciły. O tu Kris złapał gumę, a tam był wypadek i na asfalcie leżała jedna z zawodniczek.
Szybko mijały kilometry, krótka przerwa na wyrównanie bilansu płynów przy stawach.

Niewiele się da dobrego powiedzieć o asfaltach na trasie.

Jest gorzej niż rok temu. Dziura na dziurze i wjazd w jedną z nich zabrał powietrze z koła Krystiana. Tradycja się dopełniła.

Zaczęła się długotrwała walka z wymianą dętki. Staliśmy w lesie, cali mokrzy i po chwili wszyscy zaczęli się telepać z zimna. Wreszcie udało się wymienić i napompować koło.

Rozruch po zimnej przerwie i wejście w tempo jest dla mnie trudne. Do tego prawie nic nie jadłem, więc na podjazdach za Trzebnicą zaczęło mnie odcinać. Tętno mi nie rosło a nóżki już nie podawały.

Moc przywrócił baton energetyczny i wsparcie Michała który na mnie poczekał. Wielkie dzięki.
Odświeżony wróciłem do Wrocławia.
Ten trening przyniósł sporo doświadczenia, przy długotrwałym wysiłku muszę zwrócić baczniejszą uwagę na odżywianie. Pojenie już zorganizowałem i mój Garmin 310XT przypomina mi brzęcząc co 15 minut o konieczności picia.
W najbliższą sobotę start w Trzebnicy na dystansie mini, czyli około 70 km. Grupy są losowane i złożone z 10 zawodników, które startują co 2 min.
Rok temu bardzo emocjonujący był przejazd przez miasto, bo prowadził nas sędzia na motocyklu i zatrzymywał się np na światłach.
W  mojej grupie był jakiś „stary wyjadacz”, który wiedząc że na najbliższym skrzyżowaniu skręcamy w prawo, natychmiast w tej sytuacji wskoczył na chodnik i objechał kolumnę stojących aut. Oczywiście cała grupa zrobiła to samo i motor po zmianie świateł nas doganiał.
W drodze powrotnej nikt nie kontrolował zawodników. Prawidłowa trasa nakazuje skręcić w mieście w prawo, ostro pod górę ( Biegacze sylwestrowi znają ten podbieg jako ulicę Teatralną. ), tymczasem widziałem takich, którzy pojechali prosto i wyraźnie nie objeżdżali miasta uzyskując zapewne kilkuminutową przewagę nad tymi co męczyli się pod górę.

 

Mam nadzieję że w tym roku organizatorzy będą pilnować i takich incydentów nie będzie.

Ale zapewne będzie sporo nowych wrażeń, oby pogoda wbrew prognozom dopisała i nie padał deszcz, a wiatr niech sprzyja.
Zapraszam do Trzebnicy w najbliższą sobotę.

Start o ósmej i będzie się działo… więc trzymajcie kciuki.


Viewing all articles
Browse latest Browse all 14