Parę dni temu mało co nie spłonął mi dom za sprawą sąsiada, który wypalał trawę. Gdy myślałem o tym, wzburzając krew na głupotę ludzką, jedną z pierwszych myśli było to ,że spalił by mi Rower. Przecież jest z włókien węglowych i pewnie by się zjarał jak trafiony piorunem inny sprasowany węgiel czyli diament.
Pomyślałem o tych skojarzeniach czyli i zdałem sobie sprawę, myślę o rowerze jak o kimś
kogo się kocha, potrzebuje i szanuje.
W ramach tych uczuć spędzam z Nim teraz dużo, dużo czasu.
Razem jesteśmy prawie codziennie. Najczęściej rano, jak dziś, z pierwszymi odznakami dnia zaglądając w okna zaspanych kierowców.
Pracuję nad naszymi relacjami, nadal testuje siodełko i wytworzyłem już takie stałe kolarskie rany, wygląda że się już nie zagoją IM bo nie mają na to czasu, a przyjaciele maratończyków czyli sudokrem i panthenol pomagają na krótko.
Inny jest system klamko-manetek SRAM niż ten, który miałem w Ultegrze ( shimano), ale oczywiście trzeba się tego nauczyć by przełożenia zmieniać odruchowo.
Mam fatalny zwyczaj spoglądania na tryby tylnego koła. To zły odruch, który już nie raz się zemścił wjechaniem w dziurę. Póki co obyło się bez wypadku. Pracuję nad tym i na ostatnim treningu zrobiłem to tylko raz.
Brakuje mi koszyka na drugi bidon, ale i tak myślę kupić system pojenia przed kierownicę. W jednej komorze będzie izotonik, a w drugiej woda.
Staram się jeździć w dolnym uchwycie ale dla początkującego nie jest to łatwe, bo po prostu gorzej się oddycha.
W końcu będzie trzeba postanowić czy jest sens kupować lemondkę na kierownicę. Zrobię to jak cały trening będę mógł wytrzymać w dolnym uchwycie.
Trener ganił mnie ,ze nie pilnuje łokci i rozstawiam je za szeroko i to także wymaga mojej uwagi.
Stopy cierpną w butach, jak wiem to częste zjawisko i trzeba przebierać palcami.
Cieszy mnie ,ze nauczyłem się jeździć z prawidłową kadencją i np. w niedzielę podczas 4,5 h jazdy w grupie średnia wyniosła 87 obrotów.
Jazda w grupie była bardzo emocjonująca no i najlepiej to jechać z kimś w drafcie, bo można fizycznie odpocząć, ale psychicznie jedzie się w pełnej czujności i napięciu. Bo jak jesteśmy za kimś 10 cm to wystarczy chwila nieuwagi i gleba. Powinno się patrzeć na pośladki jadącego przed nami, a nie na jego koło, stąd potrzebna jest wyobraźnia przestrzenna odległości. Z reguły leży ten co jechał z tyłu.
Jazda za Trenerem , Michałem i Wojtkiem to uczucie pewności. Kris i Kinia tańczą na rowerach, widać są bardzo muzykalni, ale lepiej jechać o długość dalej. Nawet nie śmiem pomyśleć co się za mną dzieje .
Ubawiłem się propozycją odpoczynku dla Kingi i dla mnie bo szczęśliwie nie wychodziliśmy jakiś czas na zmiany. Ale jaki to był odpoczynek. Cięliśmy wtedy 42 km/h, a towarzyszący nam kolega spoza Rat-u postanowił się napić i przytulił bidon, przymknął oczy i przepadł. Chwila nieuwagi i grupy już nie dojdziesz. To była kolejna nauka przed przyszłotygodniowym startem w Trzebnicy.
A teraz czas pisania minął i pora wyprowadzić Rowerek na kolejny kilkudziesięciokilometrowy „spacer”. Przecież w Klagenfurcie będziemy na tej 180 km trasie tylko we dwoje. A do tego czasu musimy się naprawdę dobrze poznać… A pogoda sprzyja uczuciom